piątek, 11 marca 2016

Rozdział 4 "Noc Huncwotów"

     Krótka notka od Autorki. 
Od tych takich pieniążków (zapomniałam jak to się nazywa) zaczyna się perspektywa Jamesa, a od kratki- -druga część Viany. 
Miłego czytania!!!      
       -Hej... Co to się stało?
Rose patrzyła na nas z niemałym zdziwieniem. Moje rumieńce stały się bardziej widoczne, co jest jednoznaczne z tym, że wyglądałam jak chodząca burako-marchewka. Super. Spojrzałam na Scorpiusa, chcąc sprawdzić jak na to zareagował. Blondyn patrzył na Rudą z nieukrywanym rozbawieniem, przegryzając dolną wargę, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem. On jest rzeczywiście dziwny. Stoimy w przedpokoju obserwowani przez dwie  dziewczyny, z czego jedna wygląda jakby miała zaraz zemdleć ze szczęścia, a druga- pociąć nożyczkami do paznokci. A on jest radosny jak gdyby wygrał na loterii. Niewyobrażalne...
-Halooo, zadałam pytanie, prawda?- dodała Weasley'ówna.
-Teraz już dwa.- wymamrotał Malfoy. Zachichotałam po cichu, nieudolnie próbując zamaskować to kaszlem.
-Mówiłeś coś, Blondie?- odparła przesłodzonym głosem i przybierając na twarz wymuszony uśmiech, który wyglądał jakby zjadła wyjątkowo kwaśną cytrynę. Po raz kolejny mimowolnie parsknęłam śmiechem, lecz w porę zakryłam usta rękami.
-Nic, co by cię interesowało.- powiedziała chłodno, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Może wyglądałby poważnie, gdyby nie uśmiech, który na stałe przylepił mu się do twarzy.
-Zapewne.- zakończyła rozmowę Rose. Odetchnęłam z ulgą. Ich wymiana zdań mogłaby skutkować kolejną kłótnią. A twego nie chciał nikt.
-A tak w ogóle, ładnie wyglądasz, kuzyneczko.- pochwalił Eleonorę blondyn patrząc na nią z aprobatą. Trzeba mu było przyznać rację. Panna Zabini ubrała krótką, świecącą sukienkę w kolorze srebra rękawkami trzy czwarte, niskie, czarne obcasy oraz cieliste rajstopy. Swoje czarne włosy lekko zakręciła i pozostawiła rozpuszczone. 
-Dziękuję.- wymamrotałam dziewczyna zalewając się szkarłatnym rumieńcem. Zapadła cisza. Rose patrzyła wściekle na Malfoya, co on z łatwością olewał, Nora gapiła się na swoje nogi, a ja... zastanawiałam się nad zaistniałą sytuacją. Co wymyśliła sobie moja przyjaciółka odnośnie mnie i Score'a? Czy ona... TRZASK! Podniosłam głowę do  góry, by zobaczyć, co się stało i zaniemówiłam. Przede mną stała jak zawsze uśmiechnięta Hazel Smith- trzecia, a zarazem ostatnia z moich najlepszych przyjaciółek. Jest to najweselsza, najmądrzejsza i najbardziej uzależniona od romansów osoba, jaką w życiu poznałam. Ma proste, blond włosy do ramion, szaro-niebieskie oczy i słodki dołeczek na prawym policzku. Jej rysy twarzy są lekko chłopięce, przez co nie jest uważana za ideał piękna. Ubrana była w popielaty sweterek, bordowe dżinsy i swoje ulubione, czarne trampki. Na głowie miła wysokiego kucyka.
-Eeeeee, co się tak gapicie? Jestem brudna, czy co?- spytała, po czym wybuchła głośnym, lekko piskliwym śmiechem. Potrząsnęłam głową i podbiegłam do przyjaciółki, by ją przytulić.
-Kali, jak ja się stęskniłam!- krzyknęłam rzucając się jej na szyję. Dziewczyna poklepała mnie delikatnie po plecach, mówiąc.
-Ja też, Vi.
Gdy się od siebie oderwałyśmy, Zela spytała.
-Czemu Nora wygląda, jakby zobaczyła Jaya McCwinta* bez koszulki w upalna, lipcową noc?
Popatrzyłam na wspomnianą dziewczynę, która powróciła do wcześniejszego zajęcie- patrzenia na mnie i Scorpiusa oczami wielkości galeonów. Na dźwięk swojego imienia wydukała tylko.
-B-bo oni- wskazała drżącym z ekscytacji palcem na mnie i blondyna- się c-całowali.  
Spojrzałam na Malfoya, który, jak podejrzewałam, głośno się roześmiał. Po chwili do niego dołączyłam. Weasley, Zabini i Smith popatrzyły na nas ze zdziwieniem.
-Że co?!- wykrzyknęła Rose zaciskając ręce w pięści. Już miałam zaprzeczyć, ale Scorpius mnie wyprzedził.
-A co, rudzielcu, zazdrosna?- spytał przekornie uśmiechając się szarmancko.
-O ciebie? W snach!- zdenerwowana gryfonka wyszła z pomieszczenia ciągnąc za sobą Eleonorę i Hazel. W drzwiach, krzyknęła jeszcze coś w stylu "Szczęścia". Chciałam za nimi pójść, lecz blondyn złapał mnie za rękę. Odetchnęłam ciężko.
-Co znowu, Score?- w moim głosie wyczuć można było lekką irytację.
-Mam pomysł.- oznajmił brązowooki. Cierpliwie czekałam, aż mi go wyjawi, ale jakoś się do tego nie kwapił.
-Jaki?- zachęciłam go do mówienia. Ale on uparcie milczał.- Score!
-Emmm, bo ja... oczywiście nie musisz się zgadzać... pomyślałem, że... nie chcę, żeby to popsuło nasze relacje... moglibyśmy poudawać... nie, to naprawdę głupi pomysł... parę?- zaproponował zmieszany Malfoy.
-Parę?- on żartuje, prawda? Wcale mi tego nie zaproponował... Chociaż... mina Lorcana będzie bezcenna...
-Myślałem, że to będzie niezły kawał. No wiesz... odkąd moja kochana kuzyneczka ubzdurała sobie, że się całowaliśmy, to...
-Super!- wykrzyknęłam nieco zbyt radośnie. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem.- No wiesz, wyobraziłam sobie minę Lora... To, od czego zaczynamy?
$$$$$$$$$$$$$$
     Coraz częściej przyłapywałem się na bezczelnym gapieniu się na Marie. Ale, co poradzić, skoro ona jest taka... idealna! Pierwsza lepsza, jednolita koszulka. wyglądała na niej jak najnowszy krzyk mody, związane w niedbałego koka włosy, idealnie eksponowały jej szczupłą twarz, delikatny makijaż podkreślał jej naturalne piękno, a krótkie, poszarpane szorty ukazywały zgrabne i długie nogi.
   Nikt nie podejrzewałby, że cudowny James Syriusz, Huncwot wszech czasów, może się zakochać. A tymczasem, moje serce oddane jest tej pięknej zołzie od samego początku...
(retrospekcja)
   Gdy tylko wsiadłem do pociągu, napadło mnie stado rozwrzeszczanych fanek, próbujących dostać się jak najbliżej mojej wspaniałej, dwunastoletniej osoby. Westchnąłem ciężko, po czym zacząłem rozglądać się za kimś znajomym. Niestety, jedyną taką osobą okazała się moja irytująco gadatliwa i kłótliwa kuzynka- Rose Stella Weasley. Panicznie pokręciłem głową w poszukiwani kogokolwiek innego, nawet Tedy'ego Lupina. Ale nikogo nie było. 
-Hej, Różyczko!- krzyknąłem przepychając się przez tłum i energicznie machając dłonią.
-Czego, Potter?- spytała ostro nawet na mnie nie patrząc. Co za bezczelność!
-To tak się wita najukochańszego kuzyna na świecie, rudzielcu?
-Przesłyszałam się, prawda? Najukochańszego? Chyba najbardziej znienawidzonego.
Dziewczyna się zdenerwowała, czyli osiągnąłem swój pierwszy cel. Teraz została tylko sprawa jazdy...
-Ej, Rosiaczku, czy ja mógłbym...
-Nie, Potter, nie możesz jechać ze mną jednym przedziale. To mój pierwszy rok, nie chcę, żeby coś wybuchło już w pociągu. O, hej, Viana!- zawołała i pobiegła do  niskiej, rudowłosej istoty, która na dźwięk swojego imienia obróciła się tak gwałtownie, że wypadł jej z rąk uchwyt walizki i dziewczynka boleśnie się o niego wywróciła. Zaśmiałem się w duchu, lecz po chwili przypomniałem sobie, jaki problem muszę rozwiązać. Nadal nie mam gdzie siedzieć, a jeżeli zostanę tu jeszcze chwilę, to rozszarpie mnie kilkanaście napalonych nastolatek.
     Postanowiłem, że wejdę do pierwszego lepszego przedziału i zapytam o wolne miejsca. jak pomyślałem tak zrobiłem.
     W środku siedziała szczupła, długonoga dziewczyna wyglądająca na dwanaście, może trzynaście lat. Miała bladą skórę, długie, związane w niechlujnego kucyka, brązowe włosy i czarne, gęste rzęsy. Zdawało mi się, że spała, dopóki nie odezwała się zaspanym, zniecierpliwionym głosem.
-Czego?
-Chciałem spytać, czy mogę się dosiąść, ślicznotko?
-A co, faneczki ci się znudziły?- najwyraźniej wiedziała kim jestem, mimo, iż jej oczy były zamknięte. Dziwne...
-Raczej zmęczyły.- zażartowałem, ale dziewczyna nawet się nie uśmiechnęła.- To jak? Mogę?- nie czekając na odpowiedź, usiadłem naprzeciwko niej i niechlujnie oparłem się o szybę.
-Siadaj, Tylko stul pysk, bo chcę spać. Dobrano...
Brązowowłosej przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę. Moim oczom ukazał się tęgi, niski młodzieniec o brązowych włosach, niebieskich oczach i bardzo pulchnych policzkach. Uśmiechnął się szeroko na widok mojej towarzyszki.
-Cześć, sister!- przemówił radośni głębokim głosem, Niezadowolona długonoga uniosła powieki tak, że mogłem zobaczyć jej oczy. Były ładne, zielone.
-Czego chcesz,Bert?-zacisnęła dłonie w pięści tak, że jej knykcie zbielały.
-Ojej, nie złość się, Ri! Nie ma o co. Przecież matka...
-Spadaj stąd, debilu.- wstała i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Przez chwilę stała odwrócona do mnie plecami, po czym wróciła na swoje miejsce i wyszeptała- Nienawidzę pierwszego września.
Po jej bladym policzku popłynęła pojedyńcza łza.
################### 
    Weszłam do salonu uśmiechnięta od ucha do ucha trzymając Scorpiusa za rękę. Wszystkie pary oczu zwróciły się w naszą stronę. Zauważyłam, że Rose, Nora i Kali jeszcze nie przyszły. Dłoń blondyna mocniej zacisnęła się na mojej. Przełknęłam głośno ślinę. Teraz, albo nigdy...
-Moi drodzy...- zaczęłam spoglądać na przyjaciół- chcielibyśmy wam ogłosić, że...- powstrzymałam się, aby nie wybuchnąć śmiechem.- ja i Scorpius jesteśmy parą!
W pomieszczeniu zapanowała dziwna, niebezpieczna cisza. Po chwili jeden z najbardziej zdziwionych wydukał.
-Ale... jak to?- Lorcan popatrzył na mnie z wielkim bólem w oczach. Poczułam się dziwnie... Jakbym była czemuś winna. Spojrzałam jeszcze raz na bliźniaka i pomyślałam. "Czy to dla tego spojrzenia udaje dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela?"

*Jay McCwint- Osiemnastoletni ścigający Zjednoczonych z Pudlemore i wielki idol Nory.
 

sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 3 „Noc Huncwotów I”


       Krótka notka od autorki:
Od gwiazdek zaczyna się perspektywa Rose Weasley. No więc nie przedłużając:
Miłego czytania!!! :)

         -Idę spać.- powiedziałam wstając z miejsca.
-O nie, Rudziku!- zaprotestował Lorcan.
-O tak, Scamander. Miałam męczący dzień, a wy znając życie, zaraz zorganizujecie jakąś imprezę na którą nie mam ochoty. I nie mów do mnie „Rudziku”.
-Proszę.- zrobił minę kotka proszącego o mleko. Westchnęłam i usiadłam z powrotem.
-Dobra, to co robimy?- spytałam po minucie ciszy.
-Na początek, proponuje przywołać tu moje kochane rodzeństwo.- odparł James.
-No właśnie, gdzie oni są?- zaciekawiła się Rose.
-Nie wiem.
-To jak się z nimi skontaktujesz?- włączył się do rozmowy Hugo.
-Sową- odrzekł Potter.
-Ale jak, skoro nie wiesz gdzie oni są?- znowu odezwał się rudowłosy chłopak.
-Powiem, żeby leciały do Lily Potter i Albusa Pottera. Na stare gacie Merlina, Hugh jaki ty nierozumny!- westchnął okularnik, po czy odwrócił się w stronę schodów i poszedł na górę.
        Tymczasem Lorcan robił coś bardzo irytującego. Mianowicie bawił się moimi włosami. A to nigdy nie kończy się dobrze.
-Zostaw.- powiedziałam wyrywając mu pasemko z rąk.
-Nie.- odparł blondyn biorąc je z powrotem.
-Tak- zabrałam je po raz kolejny.
-Nie- znowu mi je odebrał.
-Tak.- odsunęłam się, a moje włosy wyleciały mu z ręki.
-Nie- przysunął się i złapał je z powrotem.
-Ta...
-Możecie przestać! Lor, puść jej włosy, a ty, Ruda po prostu go ignoruj!- krzyknął Lysander. Popatrzyliśmy na niego ze zdziwieniem, po czym siedzący obok mnie debil stwierdził, że musi coś odpowiedzieć.
-Tak jest, mamo!- zasalutował i zaczął się śmiać. Po chwili dołączyli do niego Rose, Hugo i Lys. Pokręciłam głowa z niedowierzaniem. Jak można być takim idiotą. I w tym momencie do kuchni wkroczył James z piórem i pergaminem. Bardzo rzadki widok.
-Zapraszamy jeszcze kogoś?- spytał siadając przy stole i maczając pióro w atramencie.
-Może Hazel i Nore?- zasugerowała Rosie nie patrząc na kuzyna.
-Okej...To napiszę też do Promenady. Czyli w sumie...- podniósł oczy do sufitu i zaczął liczyć na palcach.- Pięć osób. Ktoś jeszcze?
-Nie gadaj, tylko pisz. Jak ktoś nam wpadnie do głowy do powiemy.- odpowiedział Lor, po czym szepnął mi do uch, tak aby nikt nie słyszał- Na pewno zagramy w butelkę. Mam już dla ciebie zadanie.
Wzdrygnęłam się mimowolnie, gdy chłopak lekko objął mnie w pasie.
-Puszczaj.- syknęłam.
Blondyn nie zwracając na mnie uwagi położył swoją obrzydliwa głowę na moim ramieniu, po czym delikatnie musnął swoimi ustami moje ucho.
-A co jak tego nie zrobię?- szepnął.
-Zginiesz?
Nic.
-Walnę cię?
Nadal to samo.
-Wybije ci zęby?
Morgano, jak on ślicznie pachnie, tak czekoladowo... Co ja robię! Nie będę się rozkoszować zapachem takiego idioty!
-Przemaluje ci te twoje błyszczące włoski na tęczowo?
Wystraszony chłopak krzyknął i szybko się ode mnie odsunął.
-Na Godryka, Lor, co się tak drzesz?- spytał James ze śmiechem.
Chłopak popatrzył na niego oczyma wielkości galeonów.
-B-bo on mi zagloziła, ze jak się od niej nie odcepie, to mi psemaluje włoski na tencowo.- odparł dziecinnie i wskazał na mnie palcem. W odpowiedzi wystawiłam mu język i skrzyżowałam ręce na piersi, a on zalał się łzami. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. „Może nie będzie tak źle” pomyślałam.
-Dobra, teraz alkohol. To znaczy, dla Lils piwo kremowe, ale jak chcecie to zamówimy Płonącego Jokera albo Ognistą Whiskey- powiedział Jamie, gdy już się uspokoił.
-Tylko, skąd ty to weźmiesz?- odparła Rose nieco przemądrzałym tonem.
-Wyślę zamówienie do Dziurawego Kotła. Różyczko, ty i Hugo czy ty i Huo, jesteście jacyś zacofani? Jedna mnie pyta skąd się bierze alkohol, a drugi jak korzystać z sowiej poczty. Ziemia do Weasley’ów! Co się z wami dzieje?
-Nie jesteś pełnoletni.- przypomniała mu dziewczyna, o dziwo ignorując to, że nazwał ją „Różyczką”, na co chłopak zrobił głupią minę.
-I co z tego?
-Nie wydadzą ci alkoholu.
-Podrobię podpis wujka George. Właśnie, dawno nie widziałem Molly, może ją też zaprosimy?
-Po pierwsze: Skąd ci się wzięła nagle Molly, skoro nie jest córką wujka George’a . A po drugie: nie zaprosimy jej, ponieważ jest na wakacjach w Brazyli, zapomniałeś?- spytała zirytowana Rosie.
-Aaaa, no tak. Szkoda. Dobra, idę wysłać zamówienie.
Rose pokręciła głowa z niezadowoleniem, ale nic nie powiedziała. Nikt nic nie mówił. Było tak cicho, tak sennie... powieki same opadały w dół, tak łatwo przenieść się w cudowną krainie snów... PUK, PUK
-Szybcy są!- krzyknął z uznaniem James, po czym pobiegł otworzyć im drzwi. Chwile później usłyszeliśmy krzyk.
-Jego tu nie zapraszałem! Wprost przeciwnie, jest Niepożądanym numer jeden!
Popatrzyłam znacząco na Rose i pobiegłyśmy do przedpokoju, gdzie moje przypuszczenia się sprawdziły. Na środku stał cały czerwony James Potter i krzyczał na rozbawionego blondyna o głęboko czekoladowych tęczówkach. Obok tego ostatniego pojawił się czarnowłosy chłopak.
-Score!- krzyknęłam i uwiesiłam się na szyi brązowookiego. Był to Scorpius Malfoy, wredny, narcystyczny, zabawny, uwielbiający droczyć się z Rose i lekko troskliwy blondyn z Domu Węża. A także mój przyjaciel  i obiekt westchnień ponad połowy Hogwartczyków.
-Vi!- chłopak lekko mnie przytulił i pogłaskał po głowie. Gdy go puściłam podbiegłam  do Albusa i także go uściskałam. Albus Potter to całkiem spokojny, radosny ślizgon. Ma czarne włosy i prawie takie same oczy. I wtedy coś sobie uświadomiłam. Scorpius i Rose są w jednym miejscu. A dom miał zostać tu gdzie stoi. Ups.
-Emm, Ros...- zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć.
-CO TEN KRETYŃSKI DEBIL ROBI W MOIM DOMU!? NIE, KAŻDY TYLKO NIE ON! AL, MOGŁEŚ PRZYWIEŹĆ KAŻDEGO! NAWET ZHANGA BYM STOLEROWAŁA, CHOCIAŻ TEŻ JEST IDIOTĄ! ALE, ON! MAM WAKACJE, DO CHOLERY! BĘDĘ GO ZNOSIĆ Z SZKOLE, NIE TUTAJ! CHCIAŁAM ODPOCZĄĆ! OD KŁÓTNI, SZLABANÓW! A ON MI TEGO NIE UŁATWIA! NIE DOŚĆ, ŻE ZWALILI SIĘ DO MNIE HUNCWOCI, TO JESZCZE ON! MERLINIE, WIDZISZ I NIE GRZMISZ?!
Przez chwilę panowała cisza, którą, niezbyt mądrze, przerwał Scorpius.
-Też się cieszę, że cię widzę, Wiewióreczko.
Musiał! Gdyby nie dodał tego ostatniego, może by nie było awantury. Ale on musiał.
-NIE NAZYWAJ MNIE „WIEWIÓRECZKĄ”, BLONDI!
-a niby dla...
DING, DONG. Rowenie niech będą dzięki, dzwonek nas uratował. Choćby na chwile.
-Ja otworzę!- zaoferował Potter, a po chwili otwarł drzwi z krzykiem- Lils!
-Nie, Jamie. To ja, Marie.- odparła brązowowłosa dziewczyna stojąc w progu. Była to Marie Rue, zabawna, towarzyska i inteligentna puchonka o pięknym, szczerym uśmiechu i lekko falowanych brązowych włosach i oczach. Zajmowała też stanowisko Najlepszej Przyjaciółki Jamesa Pottera.
-Jeszcze lepiej! Promenada!- krzyknął niczym niezrażony gryfon. Dziewczyna zaśmiała się perliście i pocałowała go lekko w policzek. Wydało mi się, że oczy chłopaka, przez chwile dziwnie zabłyszczały. Ale to pewnie przewidzenie.
-Może stąd wyjdziemy? Robi się tłoczno i duszno, a ja nie chce zginąć w wieku piętnastu lat przez uduszenie w przedpokoju moich kuzynów.- zaśmiał się Albus, a wszyscy mu zawtórowali, po czym poszli za nim. Zostałam tylko ja i Score. Pomyślałam o dzisiejszym dniu. O Luke’u, rodzicach, ich niespodziewanym wyjeździe...
-Mmmm, Vi?- usłyszałam głos Scorpiusa.
-Co?- zauważyła, że chłopak przygląda się mojemu policzkowi. Dotknęłam wspomnianego miejsca i cicho syknęłam. No tak, pamiątka po wspaniałym spotkaniu z cudownym McCowanym. Po twarzy spłynęła mi samotna łza. „Nie będę płakać. Jestem silna” powtarzałam sobie w myślach.
-Stało się coś?- spytał zaniepokojony blondyn.
Nie powiem mu.
-Viana?
Nie, nie i jeszcze raz nie.
-Vi?
Przestań. I tak ci nie powiem.
-Halo?
Myśl Mirrable, myśl. Jakieś wiarygodne kłamstwo…
-Viano Anabeth Mirrable, jeśli zaraz nie powiesz mi o co chodzi, będę zmuszony wezwać Lorcana do pomocy!
Eureka!
-J-ja spadłam ze schodów.- wyjąkałam. Chłopak podniósł brwi, świdrując mnie wzrokiem. Czułam się bezbronna, jakby mógł poznać każdą moją tajemnicę.
-No dobra, wygrałeś. Powiem ci.
I opowiedziałam. O dniu w którym poznałam Luke’a, o naszej kłótni, o dzisiejszym spotkaniu, wyjeździe rodziców. Słone łzy płynęły po moich bladych policzkach. Malfoy mocno mnie przytulił i oparł swoją głowę na mojej, co chwile szepcząc „Wszystko będzie dobrze”. Nie przeszkadzało mu nawet, że jego koszulka pod wpływem moich łez zaczęła przemakać. Staliśmy tak przytuleni, gdy nagle...
-WBIJAMY NA I...- i w tym momencie mam obowiązek przedstawić Wam Eleonorę Zabini, drugą z trzech najlepszych przyjaciółek. Jest to drobna krukonka, o długich, czarnych włosach i granatowych oczach. Ma dość wyjątkowy charakter. Na co dzień: miła, uprzejma, pomocna. Ale, gdy spotyka się z przyjaciółmi staje się odważna, wybuchowa i nad wyraz radosna. Tym bardziej po kilku kieliszkach Ognistej. No ale, wracając do akcji, gdy Nora weszła do przedpokoju, gdzie zastała mnie wtuloną w Scorpiusa zaczęła piszczeć i krzyczeć "Wiedziałam, wiedziałam". Bo panna Zabini, bardzo chce mnie zeswatać z Malfoyem. Wręcz obsesyjnie.
*****************
        Czy Albus Severus Potter MUSIAŁ przyprowadzić tu tego blondaska? Naprawdę? Nie mógł przyjechać z Zhangiem albo Valdez? Ich da się znieść. No, może tylko Kathrine. Może byśmy się zaprzyjaźniły, gdyby nie to, że zadaje się z Blondim. Już starczy mi Viana, abym widywała go prawie codziennie. 
-Marie!- krzyk  Lorcana wytrącił mnie z rozmyślań. Czy on musi się tak drzeć?
-O, hej Lor?-odparła niepewnie dziewczyna i poprawiła nerwowo okulary.- Przyjdzie ktoś jeszcze?
-Nora, Hazel, Lily i, być może, Adeline.- odrzekł James wchodząc do pokoju.
-Feministki? Naprawdę?- jęknął Lysander- Z nimi się bawić nie można. Za bardzo się pilnują.
-Mówiłem o tym już wcześniej, Lys.- odparł oularnik.
-A ja cię nie słuchałam, dziwisz się?
-Nie.
Przez chwile nikt nic nie mówił. Ciszę przerwał dobrze znany mi krzyk.
-WBIJAMY NA I...
-Nora!-krzyknęłam i wbiegłam do przedpokoju. Gdy tam dotarłam przeżyłam szok. Malfoy stał w mokrej koszulce, Viana ocierała oczy z łez i próbowała przegonić rumieniec, który malował się na jej twarzy, al Eleonora patrzyła na nich jak w obrazek.
-Hej... Yyyyy, co tu się stało?

czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 2. Chłodne powitanie

   Bardzo Was przepraszam za jakość tego rozdziału, ale nie miałam na niego pomysłu. No to miłego czytania!

     Stałam na wzgórzu i patrzyłam na oddalającego się chłopaka. Uderzył mnie. Ten debil śmiał podnieść na mnie rękę. W moich oczach zebrały się łzy, a dłoń automatycznie powędrowała do zranionego policzka.
-Czyli chcesz wojny?- wysyczałam. Okej, jak prosił to dostanie. Urządzę mu prawdziwe piekło na ziemi. Zobaczy na co stać tą rudą Kaczkę Dziwaczkę. Na moją twarz wpłynął wredny uśmieszek. Odwróciłam się i pobiegłam w stronę domu. Dziś miała przyjechać Rose, za którą bardzo się stęskniłam.
     Przekroczyłam próg przygotowana na wielki hałas. Ale on nie nastąpił. Było cicho.
-Viano Annabeth Mirrable, chodź tu na moment.- usłyszałam głos mojego ojca. Niechętnie poszłam w jego stronę, zastanawiając się czemu on zawsze mówi w taki oficjalny sposób. Jakby ciągle był w pracy.
-Czego?- spytałam obojętnie. Mężczyzna wskazał mi miejsce obok siebie, ale nie chciałam siadać, więc oparłam się o framugę. Thomas John Mirrabe, bo tak nazywał się ów pan, był wysokim, umięśnionym szatynem o przenikliwie niebieskich oczach i ostrych rysach twarzy. Dawniej trenował football, a aktualnie pracował w kancelarii.
-Thomas!- krzyk matki przerwał panującą ciszę. Teraz czas, bym przedstawiła Wam moją matkę, czyli Sarę Vanessę Mirrable, drobną kobietę o miodowych włosach, zielonych oczach i łagodnych rysach twarzy. Ale nie myślcie, że owa pani była miła i uprzejma panią domu. O nie, wręcz przeciwnie, zielonooka był uosobieniem wredoty, która zdecydowanie nie powinna mieścić się w takim małym ciałku.
-Zaraz idę!- odparł, po czym dodał- Wyjeżdżamy do Francji, więc zostaniesz tu sama. Znaczy, babcia Melanie ma przyjechać za jakiś tydzień, ale…
-Nie musi się fatygować. Ja, uwaga: też tu nie zostaję. I z tego co pamiętam, to ci o tym mówiłam, ale pewnie nie słuchałeś. To, baju i powiedz matce, że nie musi się żegnać!- krzyknęłam i pobiegłam do pokoju. Oczywiście, nie byłam jeszcze spakowana, ale to szczegół.
Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w fioletowy sufit, a minuty okropnie mi się dłużyły. 15.28. „Już czas” pomyślałam i zwlekłam się z posłania. Wzięłam walizkę i wybiegłam na dwór.
-Gdzie oni są?- mruknęłam pod nosem. Położyłam rzeczy na ziemi i popatrzyłam na niebo.
-Cześć Viana!- Rose podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Teraz czas, by przedstawić Wam Rose Weasley; jedną z moich przyjaciółek. Jest to piętnastoletnia, rudowłosa gryfonka o dużych, brązowych oczach i lekko azjatyckich rysach twarzy. Za nią stali James i Hugo.
-Hej, stęskniłam się.- odparłam, gdy dziewczyna mnie puściła.
-Za mną też?- spytał zdziwiony Potter. James Syriusz Potter, jeden z Huncwotów, szkolny podrywacz, który twierdzi, że miłość to coś, co jest zbyt pospolite, aby on tego doświadczył. Ma czarne, zmierzwione włosy i brązowe oczy. Jest jednym z bardziej irytujących gryfonów, jakich znam.
-Nie za bardzo. Ale, za Hugonem tak!- uśmiechnęłam się do brata Rose. Przedstawiam Wam Hugo Weasley'a- bliźniaczego brata Rosie. Ma takie same, rude włosy, ale jego oczy mają barwę wiosennej trawy. Jeden z najcichszy ślizgon, jakiego widział świat.- To jak, jedziemy do Muszel…
Nie skończyłam, ponieważ w tym właśnie momencie na moją drogocenną głowę wylana została lodowata woda. Raz, dwa… Zza moich pleców rozległ się donośny śmiech.
-Zabiję was!- ryknęłam, obracając się na pięcie. A teraz, drodzy państwo, mam zaszczyt opisać bliźniaków. Są to denerwujący i idiotyczni blondyni o niebieskich oczach. Tak zwana jedna druga Huncwotów. Do dnia dzisiejszego, zagadką jest, jak owi debile trafili do Ravenclaw, który jest ponoć domem mądrości. To pewnie błąd Tiary Przydziału. No, ale wracając do opowieści, Scamandrowie leżeli na ziemi pokładając się ze śmiechu i nie zwracając uwagi na żądze mordu, która była wymalowana na mojej twarzy.
-Ruda, t-ty m-m-masz t-taką z-zabawną minę.- wydukał Lorcan, kóry był jeszcze bardziej irytujący od swojego brata.
-Posłuchajcie mnie, moi kochani Huncwoci. Włącznie z tobą, Potter. Więc… JEŚLI W HOGWARCIE ODSTAWICIE COŚ PODOBNEGO, TO MOGĘ WAM OBIECAĆ, ŻE BĘDZIECIE ŻARLI ZIEMIĘ, ZROZUMIANO?- krzyknęłam, a chłopcy zaczęli się, o ile to możliwe, jeszcze bardziej śmiać.
-Chodźcie, mama na nas czeka!- zawołał Hugo, a wszyscy poszli za nim.

Szczerze mówiąc, Muszelka II wyglądała tak jak sobie ją wyobrażałam. Ściany koloru morza, biały dach a wszystko dopełniał malowniczy ogródek. Sprawiała wrażenie przeniesionej tu prosto z plaży.
-Mamoooooo!- krzyknął Hugo pukając do drzwi, ale nikt nie otwierał. Ze środka dobiegały odgłosy kłótni takie jak:„No otwórz, Ron!”, albo „On woła matkę, Hermiona. Z tego co wiem, ja jestem ojcem!”. Po chwili drzwi zostały otworzone przez panią Weasley.
-Dziecieki!- zawołała i przytuliła mnie, Rose i Hugona.
-Mamo.- westchnęła Rosie przewracając oczami.
-No co, Różyczko?! Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że jeszcze możemy porozmawiać! Bo za rok, będziesz pewnie przyprowadzać chłopców jak Victoire!- oburzyła się brunetka. Przez chwile mierzyła się z córką wzrokiem, ale gdy przegrała tylko westchnęła.
-Cześć ciociu!!!- krzyknęli nagle JLL. Hermiona spojrzała na nich z udawanym entuzjazmem.
-Chłopcy… a wy nie w domu?
- Nie, bo rodzice gdzieś wyszli, a Scamandrowie spędzają u mnie wakacje. Możemy wejść?- spytała James poprawiając grzywkę.
-Oczywiście, ale my też za moment wychodzimy. Poradzicie sobie?
-Tak, mamo- odparła moja przyjaciółka, po czym wszyscy weszli do przedpokoju.
-Głodni?-spytała pani Weasley, a my pokiwaliśmy głowami i udaliśmy się do kuchni.
-Heśćjuswllóciliście?- przywitał nas pan Weasley. Miał na sobie czarny garnitur w fioletowe różdżki.
-Ron!- skarciła męża Hermiona. Mężczyzna posłał jej przepraszający uśmiech. Usiedliśmy do stołu. Dopiero teraz zauważyłam, że Huncwoci gdzieś zniknęli. Ciekawe gdzie?
-Zrobię wam kanapki, dobrze?- rzekła pani Weasley.I to właśnie w tym momencie, w kuchni zrobiło sie ciemno.
-Idioci.- mruknęłam.
-Mówisz o nas, Ruda?- usłyszałam za sobą głos należący do Lorcana. 
-Viana. Nie Ruda. I nie Rudzik. Ewentualnie Vi. Nawet możesz mówić po nazwisku. Ale. Nie. "Ruda".
       Po chwili, Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności, którego użyli, zaczął się ulatniać, pokazując tym samym wściekłego pana Weasley'a i jego rozbawione dzieci.
-Co oni tu, na galopujące hipogryfy, robią!- spytał patrząc na łobuziaków.
-Bo Harry i Ginny już wyszli, a oni nie mieli gdzie pójść, więc...- zaczęła brunetka.
-Nie zostawię swojego domu na pastwę tych, tych...
-Huncwotów.- podsunął James, który świetnie się bawił. Zresztą tak samo jak bliźniacy.
-DIABŁÓW!- ryknął cały czerwony pan domu.
-Ale, Ron...- po raz kolejny spróbowała dojść do słowa kobieta.
-ŻADNYCH "ALE". JEŚLI ONI TU SĄ, TO MOJEGO DOMU NIE BĘDZIE. ROZWALA GO. WYSADZĄ W POWIETRZE...
-Oj wujku, przeceniasz nas. Postaramy się nie narobić większych szkód.- odparł James, a stojący za nim Scamandrowie wybuchli śmiechem. Czy oni coś knują?
-Ron, spóźnimy się!- krzyknęła Hermiona, po czym dodała- Wrócimy za trzy dni. Bądźcie grzeczni.
-Pilnujcie ich.- powiedział mężczyzna odwracając się do mnie, Hugo i Rose. Małżeństwo wyszło z kuchni, a nasza trójka popatrzyła na siebie ze zdziwieniem. Czy on, kazał nam przypilnować Huncwotów? To jest tak nierealne, jak przejść z grającą orkiestra obok śpiącego smoka i go nie obudzić. Jeśli nie bardziej. Po chwili usłyszeliśmy trzask drzwi. Właśnie zaczęła się najgorsze noc w moim krótkim życiu. Noc Huncwotów.

wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 1. Wzgórze

         Serdecznie Was przepraszam, za takie opóźnienie, ale jak na złość zepsuł mi się komputer! Mam nadzieje, że rozdział się spodoba. 
PS. Od kresek opisana jest perspektywa Luke'a.
Miłego czytania! :)
 
           Nie było sensu zasypiać, więc zeszłam na dół po szklankę mleka. Tak, ten biały napój działał na mnie uspokajająco. "A wszystko dzięki krowom" przemknęło mi przez głowę. Wypiłam je szybko, po czym ruszyłam w stronę kanapy, która stała naprzeciwko "Ściany Pamięci". Nazywałam ją tak ze względu na miliony zdjęć, którymi była oblepiona. Najnowsze miało chyba piec lat, ale to szczegół. Przejechałam po niej wzrokiem w poszukiwaniu trzech konkretnych fotografii. Przykucnęłam, by bliżej im się przyjrzeć. Pierwsza przedstawiała mnie i Larę w dniu moich dziesiątych urodzin, czyli piętnastego września roku 2013. Promyki słońca tańczyły w naszych oczach, a wiatr bawił się naszymi włosami. Poczułam ukłucie żalu, lecz je zignorowałam  Pamiętny dzień, ponieważ wtedy po raz pierwszy użyłam, bezwiednie, moich mocy...
Wspomnienie…

       Było ciepło, a lekki wiaterek dawał miłe orzeźwienie. Moje urodziny zapowiadały się wspaniale. Zaraz zejdę na dół, a tam czekać na mnie będą rodzice, Lara i pyszny tort czekoladowy. „Mmmm” pomyślałam i wyskoczyłam z łóżka z szybkością światła. Ubrałam śliczną sukienkę do kolan w czerwona kratkę, po czym, ekspresowo wpadłam z pokoju, prawie się przewracając na schodach.                                                             

-Popatrzcie kto się obudził! Wszystkiego Najlepszego, moja ty Pipi Kraciaszanko!- powitał mnie tata. To był prawdopodobnie ostatni raz gdy mnie tak nazwał. Tak szczerze mówiąc, nikt nawet on, nie wiedział skąd to się wzięło. Raz tak powiedział i tak już zostało. 

-Spełnienia marzeń, Ruda!- krzyknęła moja młodsza siostrzyczka i mocno przytuliła.

-Dusisz- wydukałam, wyrywając się z jej objęć. Sześciolatka zaśmiała się i odeszła, trącając mnie lekko ramieniem.
-No, w końcu się dopchałam- roześmiała się mama, po czym uśmiechnęła się czule- Kochanie z okazji Twoich urodzin życzę ci, aby wszystkie twoje marzenia się spełniały, w twoim życiu było mnóstwo radości, żebyś przestała czytać tą głupią sagę o Harrym Potterze i zajęła się czymś poważniejszym…
-Mamo!- powiedziałam zirytowana.
- Już kotku.- odparła i pocałowała mnie w czubek głowy. Też po raz ostatnie, tak samo jak tata powiedział „Pipi Kraciaszanko” ,  a mama nazwała mnie „Kochaniem”. Poszliśmy do kuchni skosztować toru, gdy w holu zabrzmiał dzwonek.
-Ja otworze!- krzyknęła Lara i pobiegła w stronę drzwi. Po chwili wróciła i powiedziała- To do ciebie, Viana.
Zdziwiona i zarazem zaniepokojona ruszyłam do przedpokoju, a tam zobaczyłam Luke’a opierającego się o framugę.
-Po coś tu przyszedł, MacCowany?- wysyczałam. Czy on musi psuć wszystko? Nawet urodziny?
-Ojojoj, Mirabelko, nie denerwuj się! Chciałem ci tylko złożyć życzenia, jak człowiek człowiekowi.- odpowiedział chłopak uśmiechając się wrednie.
-Człowiek człowiekowi? Ty słyszysz, co gadasz, Koniku? Z naszej dwójki tylko jedno jest człowiekiem i nazywa się Viana Mirrable.
-Nie denerwuj się, złość urodzie szkodzi. Chociaż, tobie już nic nie grozi, co?- zbliżył się na tyle, żebym mogła poczuć zapach cynamonu. Jaki normalny chłopak pachnie cynamonem, ja się pytam???I czemu to taki piękny zapach?
- Hahaha, viceversa, MacCowany!- zawołałam, a chłopak podszedł jeszcze bliżej.- A tak poza tym, to cynamon już wyszedł z mody.- krzyknęłam, odwróciłam się i pomaszerowałam do kuchni, zostawiając skołowanego i wściekłego chłopaka samego pod jemiołą. Tylko skąd ona się tam wzięła? To był właśnie pierwszy czar, jaki kiedykolwiek zrobiłam…
  "Ciekawe jak to by wyglądało gdyby żyła? Nie musiałabym zrywać się z łóżka z krzykiem? A rodzice, nie traktowaliby mnie jak powietrze? A może nic by się nie zmieniło?" pomyślałam. Na drugiej lepiłyśmy bałwana. Młoda miała chyba pięć lub sześć lat. Pamiętałam jak bardzo uwielbiała to robić. Ponad wszystko, nawet spacery. Uśmiechnęłam się smutno przez łzy.  Kolejna, tym razem z dnia wypadku. Lars miała na sobie śliczną białą suknię w różowe różyczki, a ja lekko ją obejmowałam. Za nami stali uśmiechnięci rodzice. Nie pamiętam kto zrobił to zdjęcie. Chyba jakiś sąsiad. Zaczęłam płakać jeszcze mocniej i nim się spostrzegłam usnęłam na kanapie.

           -Scorpius Malfoy!- wyczytała profesor McGonagall. Była to wysoka, srogo wyglądająca kobieta w okularach i siwym koku. Do stołka podszedł blondyn o pięknych oczach koloru czekolady.
-Slytherin!- wykrzyknęła Tiara Przydziału, gdy tylko dotknęła głowy chłopca. Od stołu węża rozległy się głośne oklaski.
-Viana Mirrable!- moje imię potoczyło się echem po sali. Niepewnie wyszłam z szeregu i włożyłam ten gadający kapelusik na głowę.
-Hmm... tu wybór jest trudny. Jesteś inteligentna, przyjacielska, ale także sprytna i odważna. W twoich żyłach płynie krew Założycieli. Trudny wybór...- bałam się, że będę tam siedzieć pięć milionów lat, zanim ta gadatliwa czapeczka się zdecyduje, ale ta po chwili wykrzyknęła.
-Ravenclaw! 
    Obudziłam się,  a w głowie powtarzałam sobie po raz setny słowa Tiary. Krew Założycieli. Przez ostatnie lata, Eleonora próbowała rozwikłać tą zagadkę, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wstałam z kanapy i włócząc nogami po ziemi, podążyłam do pokoju. Na parapecie siedziała Świnka, stara płomykówka Weasley'ów. "Rose, Muszelka II, wakacje" przypomniałam sobie. 
-Gdzie jest to cholerne pióro?- mruknęłam  rozglądając się po pokoju. W końcu zobaczyłam je na biurku, wśród ksiąg i innych książek. 
"Z chęcią przyjadę do Was. Napisz tylko kiedy, a na pewno się zjawię.
 Viana"
I oddałam karteczkę sówce.
-Leć kochana.- powiedziałam, a ona wdzięcznie zahukała. 
Popatrzyłam jak znika z horyzontu, po czym położyłam się do łóżka. Po chwili usłyszałam jakiś trzask dochodzący z ulicy. Wyjrzałam przez okno i z trudem powstrzymałam krzyk. Na jezdni stał rudowłosy mężczyzna. Miał jedno, wyjątkowo paskudne, napuchnięte krwią oko. W miejscu gdzie powinno być drugie prezentowała się czarna dziura o przypalonych końcach. Czułam, że powinnam go skądś  kojarzyć. Na przykład z Proroka. Przeanalizowałam szybko ważniejsze artykuły pojawiające się w gazecie od początku wakacji. 
-Eureka.- szepnęłam, choć w głębi duszy byłam przerażona. Mężczyzna nazywał się Samuel Grey, był jednym z trzynastu zbiegłych Śmierciożerców. Pytanie, co on tu robi...
           Pierwszego sierpnia nieznośne promienie słońca obudziły mnie o jedenastej. Na dzień dobry usłyszałam krzyki i dźwięk tłuczonego szkła. Jęknęłam. Od pięciu lat to samo. Ciągle się kłócą, a ja muszę tego wysłuchiwać. Wstałam z łóżka i ubrałam pierwszą sukienkę jaka wpadła mi w ręce. Zeszłam po schodach. Na dole zobaczyłam moją matkę, stojącą do mnie tyłem. "I robi to tylko po to, żeby mnie nie widzieć" pomyślałam. Szybko złapałam kromkę chleba i wyszłam na dwór. Był cudowny, upalny dzień. Szłam tam, gdzie mnie nogi poniosą, myśląc o moim dzisiejszym wyjeździe. Nagle moje rozmyślenia przerwał głos należący do mojego nemezis, Luke'a MacCowany'ego, wysokiego, szczupłego szatyna o niesamowicie czarnych oczach. Obiekt westchnień wszystkich dziewczyn w pobliskiej szkole. 
-Ooh, witaj Kaczko Dziwaczko. Co tu robisz? Mam do ciebie kilka pytań. Jak to się dzieje, że takie pokręcone rudzielce jak ty chodzą jeszcze po tym świecie? Nie wysłali was jeszcze na waszą odległą planetę? - powiedział zwyczajnym dla siebie, chłodnym ,wyniosłym głosem. 
-Nie, jeszcze nie. A ciebie? Nie mieszkasz jeszcze na Planecie Palantów?
-Nie pozwalaj sobie, Mirrable. Ciesz się, że jeszcze żyjesz. Ponoć teraz wszyscy mordercy polują na rudych. A ty pewnie jesteś na ich celowniku.
-Naprawdę? Bo ja znam takiego jednego, rudego zabójce. Nie pamiętam, żeby wspominał o polowaniu na moją głowę. Mówił za to, że cię zabije. O tak, na moją specjalną prośbę.
Przyznaje, że te kłótnie nie były najprzyjemniejsze, ale wszystko wynagrodził mi wyraz twarzy chłopaka. Tak, mieszało się na niej przerażenie z irytacją... może nawet wściekłością.
-Lepiej ze mną nie zadzieraj, Rudzielcu. Oboje wiemy, że to ja wygram.
-Tak? A pamiętasz twoje sugestie odnośnie mojego pochodzenia z innej planety? Wiesz, tam możemy praktykować magie. A wtedu zwycięstwo jest moje.
-Hmm... chyba jednak nie. Jakbyś takowe posiadał, na pewno zrobiłabyś coś z tymi rudymi strąkami symulującymi włosy, prawda?
-Lepsze to niż wieczne odganianie się od faneczek i udawanie kogoś, kim się nie jest.
Przez chwilę Luke mierzył mnie wzrokiem, po czym podniósł rękę i walnął mnie w policzek. Poczułam w policzku tępy ból i chciałam  się odegrać, lecz gdy minął szok chłopak zbiegał już ze wzgórza.
----------------
       Nie chciałem jej uderzyć. Naprawdę. Wiem, to ja ją zaczepiłem, ale jej uwaga o moim udawaniu kogoś kim naprawdę nie jestem mnie wkurzyła. Ale nawet to nie dawało mi prawa do bicia jej. Tylko ona wiedziała, jaki jestem naprawdę, ponieważ kiedyś, w trzeciej klasie, byliśmy przyjaciółmi. A potem się pokłóciliśmy. O jakąś błahostkę. Nic nie wartą, ale to zniszczyło łączącą nas więź bezpowrotnie. 
-Czemu ciągle ją zawodzę? Czemu nie umiem przeprosić?- szepnąłem do siebie. Uderzyłem ją. Czułem się jak ostatni debil, kretyn. Mirabelka była niezwykła, a ja potraktowałem ją tak... brutalnie. Ona mi nie wybaczy. Nigdy...