wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 1. Wzgórze

         Serdecznie Was przepraszam, za takie opóźnienie, ale jak na złość zepsuł mi się komputer! Mam nadzieje, że rozdział się spodoba. 
PS. Od kresek opisana jest perspektywa Luke'a.
Miłego czytania! :)
 
           Nie było sensu zasypiać, więc zeszłam na dół po szklankę mleka. Tak, ten biały napój działał na mnie uspokajająco. "A wszystko dzięki krowom" przemknęło mi przez głowę. Wypiłam je szybko, po czym ruszyłam w stronę kanapy, która stała naprzeciwko "Ściany Pamięci". Nazywałam ją tak ze względu na miliony zdjęć, którymi była oblepiona. Najnowsze miało chyba piec lat, ale to szczegół. Przejechałam po niej wzrokiem w poszukiwaniu trzech konkretnych fotografii. Przykucnęłam, by bliżej im się przyjrzeć. Pierwsza przedstawiała mnie i Larę w dniu moich dziesiątych urodzin, czyli piętnastego września roku 2013. Promyki słońca tańczyły w naszych oczach, a wiatr bawił się naszymi włosami. Poczułam ukłucie żalu, lecz je zignorowałam  Pamiętny dzień, ponieważ wtedy po raz pierwszy użyłam, bezwiednie, moich mocy...
Wspomnienie…

       Było ciepło, a lekki wiaterek dawał miłe orzeźwienie. Moje urodziny zapowiadały się wspaniale. Zaraz zejdę na dół, a tam czekać na mnie będą rodzice, Lara i pyszny tort czekoladowy. „Mmmm” pomyślałam i wyskoczyłam z łóżka z szybkością światła. Ubrałam śliczną sukienkę do kolan w czerwona kratkę, po czym, ekspresowo wpadłam z pokoju, prawie się przewracając na schodach.                                                             

-Popatrzcie kto się obudził! Wszystkiego Najlepszego, moja ty Pipi Kraciaszanko!- powitał mnie tata. To był prawdopodobnie ostatni raz gdy mnie tak nazwał. Tak szczerze mówiąc, nikt nawet on, nie wiedział skąd to się wzięło. Raz tak powiedział i tak już zostało. 

-Spełnienia marzeń, Ruda!- krzyknęła moja młodsza siostrzyczka i mocno przytuliła.

-Dusisz- wydukałam, wyrywając się z jej objęć. Sześciolatka zaśmiała się i odeszła, trącając mnie lekko ramieniem.
-No, w końcu się dopchałam- roześmiała się mama, po czym uśmiechnęła się czule- Kochanie z okazji Twoich urodzin życzę ci, aby wszystkie twoje marzenia się spełniały, w twoim życiu było mnóstwo radości, żebyś przestała czytać tą głupią sagę o Harrym Potterze i zajęła się czymś poważniejszym…
-Mamo!- powiedziałam zirytowana.
- Już kotku.- odparła i pocałowała mnie w czubek głowy. Też po raz ostatnie, tak samo jak tata powiedział „Pipi Kraciaszanko” ,  a mama nazwała mnie „Kochaniem”. Poszliśmy do kuchni skosztować toru, gdy w holu zabrzmiał dzwonek.
-Ja otworze!- krzyknęła Lara i pobiegła w stronę drzwi. Po chwili wróciła i powiedziała- To do ciebie, Viana.
Zdziwiona i zarazem zaniepokojona ruszyłam do przedpokoju, a tam zobaczyłam Luke’a opierającego się o framugę.
-Po coś tu przyszedł, MacCowany?- wysyczałam. Czy on musi psuć wszystko? Nawet urodziny?
-Ojojoj, Mirabelko, nie denerwuj się! Chciałem ci tylko złożyć życzenia, jak człowiek człowiekowi.- odpowiedział chłopak uśmiechając się wrednie.
-Człowiek człowiekowi? Ty słyszysz, co gadasz, Koniku? Z naszej dwójki tylko jedno jest człowiekiem i nazywa się Viana Mirrable.
-Nie denerwuj się, złość urodzie szkodzi. Chociaż, tobie już nic nie grozi, co?- zbliżył się na tyle, żebym mogła poczuć zapach cynamonu. Jaki normalny chłopak pachnie cynamonem, ja się pytam???I czemu to taki piękny zapach?
- Hahaha, viceversa, MacCowany!- zawołałam, a chłopak podszedł jeszcze bliżej.- A tak poza tym, to cynamon już wyszedł z mody.- krzyknęłam, odwróciłam się i pomaszerowałam do kuchni, zostawiając skołowanego i wściekłego chłopaka samego pod jemiołą. Tylko skąd ona się tam wzięła? To był właśnie pierwszy czar, jaki kiedykolwiek zrobiłam…
  "Ciekawe jak to by wyglądało gdyby żyła? Nie musiałabym zrywać się z łóżka z krzykiem? A rodzice, nie traktowaliby mnie jak powietrze? A może nic by się nie zmieniło?" pomyślałam. Na drugiej lepiłyśmy bałwana. Młoda miała chyba pięć lub sześć lat. Pamiętałam jak bardzo uwielbiała to robić. Ponad wszystko, nawet spacery. Uśmiechnęłam się smutno przez łzy.  Kolejna, tym razem z dnia wypadku. Lars miała na sobie śliczną białą suknię w różowe różyczki, a ja lekko ją obejmowałam. Za nami stali uśmiechnięci rodzice. Nie pamiętam kto zrobił to zdjęcie. Chyba jakiś sąsiad. Zaczęłam płakać jeszcze mocniej i nim się spostrzegłam usnęłam na kanapie.

           -Scorpius Malfoy!- wyczytała profesor McGonagall. Była to wysoka, srogo wyglądająca kobieta w okularach i siwym koku. Do stołka podszedł blondyn o pięknych oczach koloru czekolady.
-Slytherin!- wykrzyknęła Tiara Przydziału, gdy tylko dotknęła głowy chłopca. Od stołu węża rozległy się głośne oklaski.
-Viana Mirrable!- moje imię potoczyło się echem po sali. Niepewnie wyszłam z szeregu i włożyłam ten gadający kapelusik na głowę.
-Hmm... tu wybór jest trudny. Jesteś inteligentna, przyjacielska, ale także sprytna i odważna. W twoich żyłach płynie krew Założycieli. Trudny wybór...- bałam się, że będę tam siedzieć pięć milionów lat, zanim ta gadatliwa czapeczka się zdecyduje, ale ta po chwili wykrzyknęła.
-Ravenclaw! 
    Obudziłam się,  a w głowie powtarzałam sobie po raz setny słowa Tiary. Krew Założycieli. Przez ostatnie lata, Eleonora próbowała rozwikłać tą zagadkę, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wstałam z kanapy i włócząc nogami po ziemi, podążyłam do pokoju. Na parapecie siedziała Świnka, stara płomykówka Weasley'ów. "Rose, Muszelka II, wakacje" przypomniałam sobie. 
-Gdzie jest to cholerne pióro?- mruknęłam  rozglądając się po pokoju. W końcu zobaczyłam je na biurku, wśród ksiąg i innych książek. 
"Z chęcią przyjadę do Was. Napisz tylko kiedy, a na pewno się zjawię.
 Viana"
I oddałam karteczkę sówce.
-Leć kochana.- powiedziałam, a ona wdzięcznie zahukała. 
Popatrzyłam jak znika z horyzontu, po czym położyłam się do łóżka. Po chwili usłyszałam jakiś trzask dochodzący z ulicy. Wyjrzałam przez okno i z trudem powstrzymałam krzyk. Na jezdni stał rudowłosy mężczyzna. Miał jedno, wyjątkowo paskudne, napuchnięte krwią oko. W miejscu gdzie powinno być drugie prezentowała się czarna dziura o przypalonych końcach. Czułam, że powinnam go skądś  kojarzyć. Na przykład z Proroka. Przeanalizowałam szybko ważniejsze artykuły pojawiające się w gazecie od początku wakacji. 
-Eureka.- szepnęłam, choć w głębi duszy byłam przerażona. Mężczyzna nazywał się Samuel Grey, był jednym z trzynastu zbiegłych Śmierciożerców. Pytanie, co on tu robi...
           Pierwszego sierpnia nieznośne promienie słońca obudziły mnie o jedenastej. Na dzień dobry usłyszałam krzyki i dźwięk tłuczonego szkła. Jęknęłam. Od pięciu lat to samo. Ciągle się kłócą, a ja muszę tego wysłuchiwać. Wstałam z łóżka i ubrałam pierwszą sukienkę jaka wpadła mi w ręce. Zeszłam po schodach. Na dole zobaczyłam moją matkę, stojącą do mnie tyłem. "I robi to tylko po to, żeby mnie nie widzieć" pomyślałam. Szybko złapałam kromkę chleba i wyszłam na dwór. Był cudowny, upalny dzień. Szłam tam, gdzie mnie nogi poniosą, myśląc o moim dzisiejszym wyjeździe. Nagle moje rozmyślenia przerwał głos należący do mojego nemezis, Luke'a MacCowany'ego, wysokiego, szczupłego szatyna o niesamowicie czarnych oczach. Obiekt westchnień wszystkich dziewczyn w pobliskiej szkole. 
-Ooh, witaj Kaczko Dziwaczko. Co tu robisz? Mam do ciebie kilka pytań. Jak to się dzieje, że takie pokręcone rudzielce jak ty chodzą jeszcze po tym świecie? Nie wysłali was jeszcze na waszą odległą planetę? - powiedział zwyczajnym dla siebie, chłodnym ,wyniosłym głosem. 
-Nie, jeszcze nie. A ciebie? Nie mieszkasz jeszcze na Planecie Palantów?
-Nie pozwalaj sobie, Mirrable. Ciesz się, że jeszcze żyjesz. Ponoć teraz wszyscy mordercy polują na rudych. A ty pewnie jesteś na ich celowniku.
-Naprawdę? Bo ja znam takiego jednego, rudego zabójce. Nie pamiętam, żeby wspominał o polowaniu na moją głowę. Mówił za to, że cię zabije. O tak, na moją specjalną prośbę.
Przyznaje, że te kłótnie nie były najprzyjemniejsze, ale wszystko wynagrodził mi wyraz twarzy chłopaka. Tak, mieszało się na niej przerażenie z irytacją... może nawet wściekłością.
-Lepiej ze mną nie zadzieraj, Rudzielcu. Oboje wiemy, że to ja wygram.
-Tak? A pamiętasz twoje sugestie odnośnie mojego pochodzenia z innej planety? Wiesz, tam możemy praktykować magie. A wtedu zwycięstwo jest moje.
-Hmm... chyba jednak nie. Jakbyś takowe posiadał, na pewno zrobiłabyś coś z tymi rudymi strąkami symulującymi włosy, prawda?
-Lepsze to niż wieczne odganianie się od faneczek i udawanie kogoś, kim się nie jest.
Przez chwilę Luke mierzył mnie wzrokiem, po czym podniósł rękę i walnął mnie w policzek. Poczułam w policzku tępy ból i chciałam  się odegrać, lecz gdy minął szok chłopak zbiegał już ze wzgórza.
----------------
       Nie chciałem jej uderzyć. Naprawdę. Wiem, to ja ją zaczepiłem, ale jej uwaga o moim udawaniu kogoś kim naprawdę nie jestem mnie wkurzyła. Ale nawet to nie dawało mi prawa do bicia jej. Tylko ona wiedziała, jaki jestem naprawdę, ponieważ kiedyś, w trzeciej klasie, byliśmy przyjaciółmi. A potem się pokłóciliśmy. O jakąś błahostkę. Nic nie wartą, ale to zniszczyło łączącą nas więź bezpowrotnie. 
-Czemu ciągle ją zawodzę? Czemu nie umiem przeprosić?- szepnąłem do siebie. Uderzyłem ją. Czułem się jak ostatni debil, kretyn. Mirabelka była niezwykła, a ja potraktowałem ją tak... brutalnie. Ona mi nie wybaczy. Nigdy...