czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 2. Chłodne powitanie

   Bardzo Was przepraszam za jakość tego rozdziału, ale nie miałam na niego pomysłu. No to miłego czytania!

     Stałam na wzgórzu i patrzyłam na oddalającego się chłopaka. Uderzył mnie. Ten debil śmiał podnieść na mnie rękę. W moich oczach zebrały się łzy, a dłoń automatycznie powędrowała do zranionego policzka.
-Czyli chcesz wojny?- wysyczałam. Okej, jak prosił to dostanie. Urządzę mu prawdziwe piekło na ziemi. Zobaczy na co stać tą rudą Kaczkę Dziwaczkę. Na moją twarz wpłynął wredny uśmieszek. Odwróciłam się i pobiegłam w stronę domu. Dziś miała przyjechać Rose, za którą bardzo się stęskniłam.
     Przekroczyłam próg przygotowana na wielki hałas. Ale on nie nastąpił. Było cicho.
-Viano Annabeth Mirrable, chodź tu na moment.- usłyszałam głos mojego ojca. Niechętnie poszłam w jego stronę, zastanawiając się czemu on zawsze mówi w taki oficjalny sposób. Jakby ciągle był w pracy.
-Czego?- spytałam obojętnie. Mężczyzna wskazał mi miejsce obok siebie, ale nie chciałam siadać, więc oparłam się o framugę. Thomas John Mirrabe, bo tak nazywał się ów pan, był wysokim, umięśnionym szatynem o przenikliwie niebieskich oczach i ostrych rysach twarzy. Dawniej trenował football, a aktualnie pracował w kancelarii.
-Thomas!- krzyk matki przerwał panującą ciszę. Teraz czas, bym przedstawiła Wam moją matkę, czyli Sarę Vanessę Mirrable, drobną kobietę o miodowych włosach, zielonych oczach i łagodnych rysach twarzy. Ale nie myślcie, że owa pani była miła i uprzejma panią domu. O nie, wręcz przeciwnie, zielonooka był uosobieniem wredoty, która zdecydowanie nie powinna mieścić się w takim małym ciałku.
-Zaraz idę!- odparł, po czym dodał- Wyjeżdżamy do Francji, więc zostaniesz tu sama. Znaczy, babcia Melanie ma przyjechać za jakiś tydzień, ale…
-Nie musi się fatygować. Ja, uwaga: też tu nie zostaję. I z tego co pamiętam, to ci o tym mówiłam, ale pewnie nie słuchałeś. To, baju i powiedz matce, że nie musi się żegnać!- krzyknęłam i pobiegłam do pokoju. Oczywiście, nie byłam jeszcze spakowana, ale to szczegół.
Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w fioletowy sufit, a minuty okropnie mi się dłużyły. 15.28. „Już czas” pomyślałam i zwlekłam się z posłania. Wzięłam walizkę i wybiegłam na dwór.
-Gdzie oni są?- mruknęłam pod nosem. Położyłam rzeczy na ziemi i popatrzyłam na niebo.
-Cześć Viana!- Rose podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Teraz czas, by przedstawić Wam Rose Weasley; jedną z moich przyjaciółek. Jest to piętnastoletnia, rudowłosa gryfonka o dużych, brązowych oczach i lekko azjatyckich rysach twarzy. Za nią stali James i Hugo.
-Hej, stęskniłam się.- odparłam, gdy dziewczyna mnie puściła.
-Za mną też?- spytał zdziwiony Potter. James Syriusz Potter, jeden z Huncwotów, szkolny podrywacz, który twierdzi, że miłość to coś, co jest zbyt pospolite, aby on tego doświadczył. Ma czarne, zmierzwione włosy i brązowe oczy. Jest jednym z bardziej irytujących gryfonów, jakich znam.
-Nie za bardzo. Ale, za Hugonem tak!- uśmiechnęłam się do brata Rose. Przedstawiam Wam Hugo Weasley'a- bliźniaczego brata Rosie. Ma takie same, rude włosy, ale jego oczy mają barwę wiosennej trawy. Jeden z najcichszy ślizgon, jakiego widział świat.- To jak, jedziemy do Muszel…
Nie skończyłam, ponieważ w tym właśnie momencie na moją drogocenną głowę wylana została lodowata woda. Raz, dwa… Zza moich pleców rozległ się donośny śmiech.
-Zabiję was!- ryknęłam, obracając się na pięcie. A teraz, drodzy państwo, mam zaszczyt opisać bliźniaków. Są to denerwujący i idiotyczni blondyni o niebieskich oczach. Tak zwana jedna druga Huncwotów. Do dnia dzisiejszego, zagadką jest, jak owi debile trafili do Ravenclaw, który jest ponoć domem mądrości. To pewnie błąd Tiary Przydziału. No, ale wracając do opowieści, Scamandrowie leżeli na ziemi pokładając się ze śmiechu i nie zwracając uwagi na żądze mordu, która była wymalowana na mojej twarzy.
-Ruda, t-ty m-m-masz t-taką z-zabawną minę.- wydukał Lorcan, kóry był jeszcze bardziej irytujący od swojego brata.
-Posłuchajcie mnie, moi kochani Huncwoci. Włącznie z tobą, Potter. Więc… JEŚLI W HOGWARCIE ODSTAWICIE COŚ PODOBNEGO, TO MOGĘ WAM OBIECAĆ, ŻE BĘDZIECIE ŻARLI ZIEMIĘ, ZROZUMIANO?- krzyknęłam, a chłopcy zaczęli się, o ile to możliwe, jeszcze bardziej śmiać.
-Chodźcie, mama na nas czeka!- zawołał Hugo, a wszyscy poszli za nim.

Szczerze mówiąc, Muszelka II wyglądała tak jak sobie ją wyobrażałam. Ściany koloru morza, biały dach a wszystko dopełniał malowniczy ogródek. Sprawiała wrażenie przeniesionej tu prosto z plaży.
-Mamoooooo!- krzyknął Hugo pukając do drzwi, ale nikt nie otwierał. Ze środka dobiegały odgłosy kłótni takie jak:„No otwórz, Ron!”, albo „On woła matkę, Hermiona. Z tego co wiem, ja jestem ojcem!”. Po chwili drzwi zostały otworzone przez panią Weasley.
-Dziecieki!- zawołała i przytuliła mnie, Rose i Hugona.
-Mamo.- westchnęła Rosie przewracając oczami.
-No co, Różyczko?! Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że jeszcze możemy porozmawiać! Bo za rok, będziesz pewnie przyprowadzać chłopców jak Victoire!- oburzyła się brunetka. Przez chwile mierzyła się z córką wzrokiem, ale gdy przegrała tylko westchnęła.
-Cześć ciociu!!!- krzyknęli nagle JLL. Hermiona spojrzała na nich z udawanym entuzjazmem.
-Chłopcy… a wy nie w domu?
- Nie, bo rodzice gdzieś wyszli, a Scamandrowie spędzają u mnie wakacje. Możemy wejść?- spytała James poprawiając grzywkę.
-Oczywiście, ale my też za moment wychodzimy. Poradzicie sobie?
-Tak, mamo- odparła moja przyjaciółka, po czym wszyscy weszli do przedpokoju.
-Głodni?-spytała pani Weasley, a my pokiwaliśmy głowami i udaliśmy się do kuchni.
-Heśćjuswllóciliście?- przywitał nas pan Weasley. Miał na sobie czarny garnitur w fioletowe różdżki.
-Ron!- skarciła męża Hermiona. Mężczyzna posłał jej przepraszający uśmiech. Usiedliśmy do stołu. Dopiero teraz zauważyłam, że Huncwoci gdzieś zniknęli. Ciekawe gdzie?
-Zrobię wam kanapki, dobrze?- rzekła pani Weasley.I to właśnie w tym momencie, w kuchni zrobiło sie ciemno.
-Idioci.- mruknęłam.
-Mówisz o nas, Ruda?- usłyszałam za sobą głos należący do Lorcana. 
-Viana. Nie Ruda. I nie Rudzik. Ewentualnie Vi. Nawet możesz mówić po nazwisku. Ale. Nie. "Ruda".
       Po chwili, Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności, którego użyli, zaczął się ulatniać, pokazując tym samym wściekłego pana Weasley'a i jego rozbawione dzieci.
-Co oni tu, na galopujące hipogryfy, robią!- spytał patrząc na łobuziaków.
-Bo Harry i Ginny już wyszli, a oni nie mieli gdzie pójść, więc...- zaczęła brunetka.
-Nie zostawię swojego domu na pastwę tych, tych...
-Huncwotów.- podsunął James, który świetnie się bawił. Zresztą tak samo jak bliźniacy.
-DIABŁÓW!- ryknął cały czerwony pan domu.
-Ale, Ron...- po raz kolejny spróbowała dojść do słowa kobieta.
-ŻADNYCH "ALE". JEŚLI ONI TU SĄ, TO MOJEGO DOMU NIE BĘDZIE. ROZWALA GO. WYSADZĄ W POWIETRZE...
-Oj wujku, przeceniasz nas. Postaramy się nie narobić większych szkód.- odparł James, a stojący za nim Scamandrowie wybuchli śmiechem. Czy oni coś knują?
-Ron, spóźnimy się!- krzyknęła Hermiona, po czym dodała- Wrócimy za trzy dni. Bądźcie grzeczni.
-Pilnujcie ich.- powiedział mężczyzna odwracając się do mnie, Hugo i Rose. Małżeństwo wyszło z kuchni, a nasza trójka popatrzyła na siebie ze zdziwieniem. Czy on, kazał nam przypilnować Huncwotów? To jest tak nierealne, jak przejść z grającą orkiestra obok śpiącego smoka i go nie obudzić. Jeśli nie bardziej. Po chwili usłyszeliśmy trzask drzwi. Właśnie zaczęła się najgorsze noc w moim krótkim życiu. Noc Huncwotów.