Bardzo Was
przepraszam za jakość tego rozdziału, ale nie miałam na niego
pomysłu. No to miłego czytania!
Stałam
na wzgórzu i patrzyłam na oddalającego się chłopaka. Uderzył
mnie. Ten debil śmiał podnieść na mnie rękę. W moich oczach
zebrały się łzy, a dłoń automatycznie powędrowała do
zranionego policzka.
-Czyli chcesz
wojny?- wysyczałam. Okej, jak prosił to dostanie. Urządzę mu
prawdziwe piekło na ziemi. Zobaczy na co stać tą rudą Kaczkę
Dziwaczkę. Na moją twarz wpłynął wredny uśmieszek. Odwróciłam
się i pobiegłam w stronę domu. Dziś miała przyjechać Rose, za
którą bardzo się stęskniłam.
Przekroczyłam próg przygotowana na wielki hałas. Ale on nie
nastąpił. Było cicho.
-Viano Annabeth
Mirrable, chodź tu na moment.- usłyszałam głos mojego ojca.
Niechętnie poszłam w jego stronę, zastanawiając się czemu on
zawsze mówi w taki oficjalny sposób. Jakby ciągle był w pracy.
-Czego?- spytałam
obojętnie. Mężczyzna wskazał mi miejsce obok siebie, ale nie
chciałam siadać, więc oparłam się o framugę. Thomas John
Mirrabe, bo tak nazywał się ów pan, był wysokim, umięśnionym
szatynem o przenikliwie niebieskich oczach i ostrych rysach twarzy.
Dawniej trenował football, a aktualnie pracował w kancelarii.
-Thomas!- krzyk
matki przerwał panującą ciszę. Teraz czas, bym przedstawiła Wam
moją matkę, czyli Sarę Vanessę Mirrable, drobną kobietę o
miodowych włosach, zielonych oczach i łagodnych rysach twarzy. Ale
nie myślcie, że owa pani była miła i uprzejma panią domu. O nie,
wręcz przeciwnie, zielonooka był uosobieniem wredoty, która
zdecydowanie nie powinna mieścić się w takim małym ciałku.
-Zaraz idę!-
odparł, po czym dodał- Wyjeżdżamy do Francji, więc zostaniesz tu
sama. Znaczy, babcia Melanie ma przyjechać za jakiś tydzień, ale…
-Nie musi się
fatygować. Ja, uwaga: też tu nie zostaję. I z tego co pamiętam,
to ci o tym mówiłam, ale pewnie nie słuchałeś. To, baju i
powiedz matce, że nie musi się żegnać!- krzyknęłam i pobiegłam
do pokoju. Oczywiście, nie byłam jeszcze spakowana, ale to
szczegół.
Leżałam na
łóżku i wpatrywałam się w fioletowy sufit, a minuty okropnie mi
się dłużyły. 15.28. „Już czas” pomyślałam i zwlekłam się
z posłania. Wzięłam walizkę i wybiegłam na dwór.
-Gdzie oni są?-
mruknęłam pod nosem. Położyłam rzeczy na ziemi i popatrzyłam na
niebo.
-Cześć Viana!-
Rose podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Teraz czas, by
przedstawić Wam Rose Weasley; jedną z moich przyjaciółek. Jest to
piętnastoletnia, rudowłosa gryfonka o dużych, brązowych oczach i
lekko azjatyckich rysach twarzy. Za nią stali James i Hugo.
-Hej, stęskniłam
się.- odparłam, gdy dziewczyna mnie puściła.
-Za mną też?-
spytał zdziwiony Potter. James Syriusz Potter, jeden z Huncwotów,
szkolny podrywacz, który twierdzi, że miłość to coś, co jest
zbyt pospolite, aby on tego doświadczył. Ma czarne, zmierzwione
włosy i brązowe oczy. Jest jednym z bardziej irytujących gryfonów,
jakich znam.
-Nie za bardzo. Ale,
za Hugonem tak!- uśmiechnęłam się do brata Rose. Przedstawiam Wam
Hugo Weasley'a- bliźniaczego brata Rosie. Ma takie same, rude włosy,
ale jego oczy mają barwę wiosennej trawy. Jeden z najcichszy
ślizgon, jakiego widział świat.- To jak, jedziemy do Muszel…
Nie skończyłam,
ponieważ w tym właśnie momencie na moją drogocenną głowę
wylana została lodowata woda. Raz, dwa… Zza moich pleców rozległ
się donośny śmiech.
-Zabiję was!-
ryknęłam, obracając się na pięcie. A teraz, drodzy państwo, mam
zaszczyt opisać bliźniaków. Są to denerwujący i idiotyczni
blondyni o niebieskich oczach. Tak zwana jedna druga Huncwotów. Do
dnia dzisiejszego, zagadką jest, jak owi debile trafili do
Ravenclaw, który jest ponoć domem mądrości. To pewnie błąd
Tiary Przydziału. No, ale wracając do opowieści, Scamandrowie
leżeli na ziemi pokładając się ze śmiechu i nie zwracając uwagi
na żądze mordu, która była wymalowana na mojej twarzy.
-Ruda, t-ty m-m-masz
t-taką z-zabawną minę.- wydukał Lorcan, kóry był jeszcze
bardziej irytujący od swojego brata.
-Posłuchajcie mnie,
moi kochani Huncwoci. Włącznie z tobą, Potter. Więc… JEŚLI W
HOGWARCIE ODSTAWICIE COŚ PODOBNEGO, TO MOGĘ WAM OBIECAĆ, ŻE
BĘDZIECIE ŻARLI ZIEMIĘ, ZROZUMIANO?- krzyknęłam, a chłopcy
zaczęli się, o ile to możliwe, jeszcze bardziej śmiać.
-Chodźcie, mama na
nas czeka!- zawołał Hugo, a wszyscy poszli za nim.
Szczerze
mówiąc, Muszelka II wyglądała tak jak sobie ją wyobrażałam.
Ściany koloru morza, biały dach a wszystko dopełniał malowniczy
ogródek. Sprawiała wrażenie przeniesionej tu prosto z plaży.
-Mamoooooo!-
krzyknął Hugo pukając do drzwi, ale nikt nie otwierał. Ze środka
dobiegały odgłosy kłótni takie jak:„No otwórz, Ron!”, albo
„On woła matkę, Hermiona. Z tego co wiem, ja jestem ojcem!”. Po
chwili drzwi zostały otworzone przez panią Weasley.
-Dziecieki!-
zawołała i przytuliła mnie, Rose i Hugona.
-Mamo.- westchnęła
Rosie przewracając oczami.
-No co, Różyczko?!
Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że jeszcze możemy
porozmawiać! Bo za rok, będziesz pewnie przyprowadzać chłopców
jak Victoire!- oburzyła się brunetka. Przez chwile mierzyła się z
córką wzrokiem, ale gdy przegrała tylko westchnęła.
-Cześć ciociu!!!-
krzyknęli nagle JLL. Hermiona spojrzała na nich z udawanym
entuzjazmem.
-Chłopcy… a wy
nie w domu?
- Nie, bo rodzice
gdzieś wyszli, a Scamandrowie spędzają u mnie wakacje. Możemy
wejść?- spytała James poprawiając grzywkę.
-Oczywiście, ale my
też za moment wychodzimy. Poradzicie sobie?
-Tak, mamo- odparła moja przyjaciółka, po czym wszyscy weszli do przedpokoju.
-Głodni?-spytała pani Weasley, a my pokiwaliśmy głowami i udaliśmy się do kuchni.
-Heśćjuswllóciliście?- przywitał nas pan Weasley. Miał na sobie czarny garnitur w fioletowe różdżki.
-Ron!- skarciła męża Hermiona. Mężczyzna posłał jej przepraszający uśmiech. Usiedliśmy do stołu. Dopiero teraz zauważyłam, że Huncwoci gdzieś zniknęli. Ciekawe gdzie?
-Zrobię wam kanapki, dobrze?- rzekła pani Weasley.I to właśnie w tym momencie, w kuchni zrobiło sie ciemno.
-Idioci.- mruknęłam.
-Mówisz o nas, Ruda?- usłyszałam za sobą głos należący do Lorcana.
-Viana. Nie Ruda. I nie Rudzik. Ewentualnie Vi. Nawet możesz mówić po nazwisku. Ale. Nie. "Ruda".
Po chwili, Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności, którego użyli, zaczął się ulatniać, pokazując tym samym wściekłego pana Weasley'a i jego rozbawione dzieci.
-Co oni tu, na galopujące hipogryfy, robią!- spytał patrząc na łobuziaków.
-Bo Harry i Ginny już wyszli, a oni nie mieli gdzie pójść, więc...- zaczęła brunetka.
-Nie zostawię swojego domu na pastwę tych, tych...
-Huncwotów.- podsunął James, który świetnie się bawił. Zresztą tak samo jak bliźniacy.
-DIABŁÓW!- ryknął cały czerwony pan domu.
-Ale, Ron...- po raz kolejny spróbowała dojść do słowa kobieta.
-ŻADNYCH "ALE". JEŚLI ONI TU SĄ, TO MOJEGO DOMU NIE BĘDZIE. ROZWALA GO. WYSADZĄ W POWIETRZE...
-Oj wujku, przeceniasz nas. Postaramy się nie narobić większych szkód.- odparł James, a stojący za nim Scamandrowie wybuchli śmiechem. Czy oni coś knują?
-Ron, spóźnimy się!- krzyknęła Hermiona, po czym dodała- Wrócimy za trzy dni. Bądźcie grzeczni.
-Pilnujcie ich.- powiedział mężczyzna odwracając się do mnie, Hugo i Rose. Małżeństwo wyszło z kuchni, a nasza trójka popatrzyła na siebie ze zdziwieniem. Czy on, kazał nam przypilnować Huncwotów? To jest tak nierealne, jak przejść z grającą orkiestra obok śpiącego smoka i go nie obudzić. Jeśli nie bardziej. Po chwili usłyszeliśmy trzask drzwi. Właśnie zaczęła się najgorsze noc w moim krótkim życiu. Noc Huncwotów.